Rozkaz dla japońskiego żołnierza jest rzeczą świętą. Miał się nie poddawać i nie popełniać samobójstwa, to nie poddawał się. Nie wierzył ulotkom zrzucanym przez samoloty z informacją o końcu wojny. Przez 29 lat prowadził małą wojnę partyzancką w dżungli. 44 lata temu odnalazł go japoński hipis i wtedy zaczął się zastanawiać, czy może nie czas skończyć tę wojnę.
Porucznik Hiro Onoda wspominał później, że gdy pierwszy raz zobaczył młodego hipisa, o mały włos by go zastrzelił. Ale Norio Suzuki nie trafił tam przypadkowo i był przygotowany na taką ewentualność. Krzyknął do żołnierza: „Panie Onoda! Cesarz i obywatele Japonii martwią się o Pana!”
Ich spotkanie miało miejsce na górzystej wyspie Lubang należącej do Filipin, która leży sto kilometrów od Manili. Nie jest gęsto zaludniona i porasta ją dżungla, co sprawia, że idealnie nadaje się do wieloletniego ukrywania.

22-letni Onoda trafił tu w grudniu 1944 roku. Został specjalnie przeszkolony do prowadzenia działań dywersyjnych za linią wroga. Otrzymał rozkaz, by wraz z małym oddziałem japońskim uprzykrzać życie żołnierzom amerykańskim podczas inwazji na Filipiny. Jednak sama wyspa nie miała żadnego znaczenia militarnego, więc lądowanie aliantów było symboliczne. Pod koniec lutego 1945 roku w walkach zginęła lub poddała się większość Japończyków oprócz podporucznika Onody i trzech szeregowców.
Schronili się oni w górskiej dżungli i postanowili prowadzić działania partyzanckie w oczekiwaniu na dalsze rozkazy. Czekali tygodnie, miesiące, a potem lata. Wdawali się w strzelaniny z filipińską policją i kradli żywność miejscowej ludności. Niszczyli uprawy i zabijali zwierzęta. Ulotki, które zrzucano im z samolotów o końcu wojny traktowali jak fake newsy, tym bardziej, że zawierały błędy gramatyczne. Podporucznik miał się nie poddawać, więc się nie poddawał.

Pod koniec lat czterdziestych partyzantka wyklętego Onody odniosła pierwsze straty. Szeregowy Yuichi Akatsu pewnego dnia po prostu odszedł i poddał się filipińskiej policji, a kilka lat potem jeden z żołnierzy zginął podczas strzelaniny z filipińskim oddziałem wysłanym na poszukiwania Japończyków. Ten sam los spotkał ostatniego towarzysza Onody. W 1972 roku zaskoczyła ich policja w czasie próby podpalenia zapasów ryżu. Dwa lata później Onoda natknął się na 25-letniego Suzukiego.
Japoński hipis też był nietuzinkową postacią. Sześć lat wcześniej rzucił studia i zaczął podróżować po świecie. Kiedy po czterech latach wrócił do kraju, czuł się w nim obco. Nie bawiło go konserwatywne społeczeństwo, dlatego gdy w 1974 roku media poinformowały o samotnym Onodzie z wyspy Lubang, postanowił do niego dotrzeć. Wspominał później, że jego marzeniem było „odnaleźć Onodę, zobaczyć pandę i trafić na yeti”. Mimo sporej różnicy wieku, obaj mężczyźni szybko się dogadali.
- Suzuki przybył na wyspę zrozumieć uczucia japońskiego żołnierza. Zapytał mnie, dlaczego nie chcę się poddać - wspominał Onoda. Uwierzył przybyszowi, że wojna już dawno się skończyła, ale wciąż nie chciał złamać wydanych mu w 1944 roku rozkazów.
Hipis postanowił przyprowadzić do dżungli jego bezpośredniego przełożonego, majora Yoshimi Taniguchiego. Wrócił do Japonii, odnalazł Taniguchiego, który wiódł spokojne życie jako sprzedawca książek i już dziewiątego marca 1974 roku wrócił z nim do Onody. Kiedy podporucznik usłyszał rozkaz zakończenia działań bojowych z ust majora, przerwał swoją powojenną walkę.

Onoda oddał filipińskim policjantom swój bezcenny karabin wz.99 Arisaka, 500 sztuk amunicji i kilka granatów, a następnie został aresztowany. Osobiście ułaskawił go prezydent Filipin Ferdynand Marcos. Onoda wręczył mu swój oficerski miecz na znak poddania, co wywołało niezadowolenie mieszkańców Lubang, którzy ucierpieli w wyniku działań bojowych podporucznika. Oskarżano go o 30 zabójstw i wiele kradzieży.

Onoda stał się w Japonii niezwykle popularny. Uosabiał najwyższe japońskie wartości. Władze chciały mu dać pokaźny majątek jako zaległy żołd, ale Onoda odmówił. Wydał autobiograficzne wspomnienia, które bardzo dobrze się sprzedawały, lecz nie był szczęśliwy z powodu nieoczekiwanej sławy. Nie podobała mu się też nowa Japonia, dlatego już w 1975 roku śladem swojego młodszego brata wyjechał do Brazylii, gdzie założył ranczo.

Do Japonii wrócił w połowie lat 80. Tłumaczył powrót historią japońskiego nastolatka, który zamordował swoich rodziców. Onoda postanowił zająć się wychowaniem młodzieży i założył obóz młodzieżowy łączący sport i survival. Napisał też książkę zachęcającą młodych do kierowania się w życiu tradycyjnymi japońskimi wartościami.
Raz w latach 90. odwiedził wyspę Lubang i przekazał sowity datek na lokalną szkołę. Zmarł w 2014 roku w wieku 91 lat.

Onoda jest określany jako ostatni japoński żołnierz, który poddał się po zakończeniu II wojny światowej, ale faktycznie był nim pewien Tajwańczyk Teruo Nakamura. Wcielono go do armii cesarskiej w 1943 roku i z nią trafił na indonezyjską wyspę Morotai. Gdy zajęli ją Amerykanie w 1944 roku, Nakamura wraz z innymi żołnierzami ukrył się w dżungli. W latach 50. odłączył się od nich i zbudował obozowisko, w którym mieszkał do 18 grudnia 1974 roku, kiedy jego osadę zauważył patrolujący wyspę samolot. Japońska ambasada w Dżakarcie wystosowała prośbę, by wysłano wojsko i aresztowano go.

Niestety jego historia nie porwała japońskiej opinii publicznej, bo doszły tu do głosu uprzedzenia etniczne. Władze w Tokio nie zaoferowały mu dużych pieniędzy, jak Onodzie, co wywołało oburzenie na Tajwanie. W odpowiedzi rząd i obywatele Tajwanu zorganizowali publiczną zbiórkę, w której uzbierano kwotę równą 100 tysięcy dzisiejszych dolarów. Jednak Nakamura nie cieszył się nią długo, bo w 1979 roku zmarł na raka płuc.
Hipis Suzuki wyruszył w świat, by spełnić pozostałe dwa marzenia. Pandę zobaczył dość szybko, ale z yeti poszło znacznie gorzej. Wiele lat wspinał się w Himalajach, aż w 1986 roku zginął pod jedną z lawin.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie