
Czy wielbiciele legendarnej serii komedii kryminalnych byliby dobrymi przestępcami? Można powiedzieć, że „tak”, bo historia grupy finezyjnych złodziei zwanych nieprzypadkowo „Różowymi Panterami” jest tego niezbitym dowodem.
Wyobraźmy sobie taką scenę: facet dotychczas handlujący malinami z zachodniej Serbii przemierza osiem stref czasowych do Tokio, by obrobić z kumplami jubilera, po czym przemyka między barami sushi z łupem w postaci naszyjnika o wartości 31 milionów dolarów, znanym jako Hrabina Vendome. Takie rzeczy się zdarzają, gdy mamy do czynienia z nieprawymi ludźmi o wybujałej fantazji, a tacy wciąż się rodzą (nie tylko na Bałkanach).
W ten sposób opinia publiczna dowiedziała się o kolejnym skoku grupy, która działała przez 25 lat na całym świecie. Składała się z około 200-250 członków (w tym kilku kobiet), pochodzących z Serbii, Czarnogóry, Chorwacji, Macedonii, Bośni i Hercegowiny. W czasie swej iście filmowej kariery skradli wyszukaną biżuterię z ponad 300 luksusowych sklepów – o łącznej wartości 350 milionów dolarów. Różowe Pantery chętnie wizytowały wybrane lokalizacje w Paryżu, Londynie, Monako i Dubaju, czasami odwiedzając te same sklepy dwukrotnie.
Swój przydomek grupa zyskała w 2003 roku, po pierwszym napadzie i właściwie odegraniu sceny z filmu z Peterem Sellersem. Ukradli wtedy diament o wartości 500 000 funtów od jubilera w londyńskiej dzielnicy Mayfair. Ukryli go w słoiczku z kremem do twarzy, naśladując fragment filmu „Powrót Różowej Pantery”. Nie gloryfikując przesadnie ich przestępczej działalności można stwierdzić, że wnieśli odrobinę polotu do krainy topornych złoczyńców.
Odwiedzali jubilerów w szykownych perukach, przebrani za różne osoby, kołysząc młotkami, którymi rozbijali lady. Terroryzowali sprzedawców błyskając półautomatami, czasem jakimś zawieruszonym granatem. Znikali z klejnotami w teczkach wyłożonych papierem toaletowym, by zapobiec ich zadrapaniom.
Byli zdyscyplinowani i nieszablonowi, podszywali się pod różne zawody, zmieniali płeć, chociaż najbardziej odpowiadały im czarne skórzane kurtki. Biegle władali wieloma językami, co pozwalało im skutecznie i precyzyjnie atakować w każdym zakątku świata.
Ich zuchwałe napady zwykle trwały krócej niż inne złodziejskie blitzkriegi - 90 sekund. Kiedy jeden z nich zostawał aresztowany, jak na przykład Đorđe Rašović po napadzie w Tokio (trwającym rekordowe 36 sekund), kolejny zajmował jego miejsce w organizacji.
„Stali się kimś więcej niż tylko zwykłymi przestępcami. Są bohaterami” – mówi Dragan Ilić, prowadzący poranne audycje radiowe w belgradzkim Radio 92. „Są brutalni, ale nikogo nie zabili. To tak, jakby mówili: możemy pokonać technologicznie zaawansowany Zachód naszą wrodzoną mocą i inteligencją".
Wiedza o postjugosłowiańskich panterach wkradła się do czatów, forów i innych miejsc w cyberprzestrzeni. Jeden z „różowych” jeździł na nartach we francuskich Alpach, po czym slalomem trafił do pobliskiego sklepu jubilerskiego… Inni miesiącami studiują przyszłe lokalizacje, kupują u jubilerów zegarki i zaprzyjaźniają się z obsługą sklepu.
Na forach popularnego serbskiego tabloidu Blic, niejaki Markus dodał komentarz: „Mam nadzieję, że ktoś z organizacji Różowe Pantery przeczyta tę wiadomość i zaprosi mnie do zespołu. Staliście się żywą legendą. Trzymam za was kciuki. Mam nadzieję, że okradniecie Bank Rezerwy Federalnej w Nowym Jorku”.
Pantery wiodą niepozorne życie wśród bałkańskiej diaspory, gdzie mieszają się uchodźcy, byli bojownicy paramilitarnych grup, oportuniści oraz robotnicy, którzy śledzili rozpad Jugosławii w latach 90. Pracują w szpitalach, na budowach, w barach i restauracjach, ale gdy włączą telewizję i oglądają wiadomości, kusi ich szybki zarobek. Słyszą o nieuchwytnej grupie obrabiającej eleganckie sklepy, które z zazdrością mijają w drodze do pracy.
Niektórzy funkcjonariusze organów ścigania sugerowali, że Pantery pracują dla włoskich lub rosyjskich mafii. Inni twierdzili, że są niezależnym syndykatem, którego pieniądze są wysyłane na Bałkany w celu zakupu nieruchomości.
Stali się takimi profesjonalistami, że zainspirowali naśladowców. Aura Różowych Panter otacza sklepy jubilerskie, niczym zaraźliwy, saksofonowy lejtmotyw z filmu, który na swój sposób reklamują.
Z pewnością proceder, który uprawiają, nie spodobałby się filmowemu inspektorowi Clouseau. Tępiłby (zapewne nieudolnie) osoby takie jak Dragan Mikić, jeden z założycieli, były żołnierz, taksówkarz i sprzedawca używanych samochodów. To on wraz z dwoma wspólnikami udał się do ośrodka narciarskiego Courchevel we Francji. Trójka weszła do sklepu jubilerskiego Doux 31 stycznia 2003 roku o 11:30 rano. Przebrani jak turyści wymachiwali atrapami broni. Skradli biżuterię o wartości kilku milionów dolarów. Mikić został aresztowany następnego dnia, po tym, jak rozpoznał go czujny urzędnik kolejowy. W poczuciu bezkarności płacił banknotem 500 euro za niedrogi bilet, czym wzbudził podejrzenia.
Opisywany jako jeden z mózgów grupy, Mikić nie siedział po cichu w swej celi. W 2003 roku zbiegł z francuskiego sądu. Został schwytany, ale dwa lata później uciekł z więzienia, osłaniany przez inne Pantery prowadzące ostrzał kałasznikowami. W 2008 roku został uznany za winnego i skazany za napady w Courchevel oraz napady w Saint-Tropez, Cannes i Biarritz.
„To zuchwałość” - powiedział prowadzący śledztwo w Monako, Andre Muhlberger. „Nic ich nie powstrzyma. Jeśli przeżyłeś okrucieństwa wojny, a zwłaszcza wojny domowej, nie masz takich lęków i barier jak normalny człowiek”.
Większość Różowych Panter to Serbowie, najczęściej z Niszu, miasta z rzędami bloków o obsypujących się fasadach z otomańskiej doby, wyrastających nad rzeką Niszawą. Wielkoserbski nacjonalizm byłego prezydenta Jugosławii Slobodana Milosevicia odbijał się echem w Niszu przez lata. Wojna na Bałkanach i sankcje sprawiły, że przemysł telewizyjny, tekstylny i metalowy w trzecim co do wielkości mieście Serbii, szybko podupadł. "Slobo" popadł w niełaskę, a niektórzy mieszkańcy postanowili zająć się "robotą na Zachodzie".
Noc w centrum Niszu to obecnie coś na kształt wędrownego karnawału: światła bez splendoru; kawiarenki, które mają lata swej świetności dawno za sobą oraz zapach popcornu sprzedawanego w papierowych torebkach.
„Kiedyś Nisz był popularny. Naśladowaliśmy włoską modę, a na wakacje jeździliśmy do Hiszpanii” - mówi właściciel jednej z kawiarni, który chce pozostać anonimowy w obawie przed reperkusjami. „Ale kiedy zaczęła się wojna i zamknięto granice, straciliśmy kontakt ze światem zewnętrznym. Wszystko to, co mogliśmy zrobić, to zacząć kopiować Belgrad. Dlatego zwróciliśmy się w stronę muzyki turbofolk, broni i mody towarzyszącej przestępcom”.
Nazwiska Niszowian na nakazach Interpolu są łamigłówkami dla niesłowiańskich przedstawicieli prawa: Mladen Lazarević, Milan Ljepoja poszukiwani za napady w Dubaju i Liechtensteinie; Milosz Jovanović poszukiwany w Liechtensteinie; Bojana Mitić, której policyjna fotografia z długimi włosami przywołuje na myśl Bonnie Parker, otoczoną licznymi „Clyde’ami”.
Policja twierdziła, że jej telefon komórkowy jest pełen interesujących numerów. Kobieta była poszukiwana za napad w Dubaju, który nieco się przedłużył (170 sekund). Została nagrana przez kamery monitoringu, jak wsiada do jednego z dwóch sedanów odjeżdżających z piskiem opon po robocie, w której zainkasowano 3 miliony dolarów.
„Oni tworzą chaos. To nie jest coś, co sam bym zrobił, ale są czaderscy” - mówi Marko Petrović, student ochrony środowiska. „To jeden z ciekawszych tematów w knajpach. Wszyscy o nich mówią. To, co robią, jest oszałamiające i niesamowite”.
Bałkany mają długą historię międzynarodowych złodziei, którzy współpracują ze sobą pomimo etnicznych animozji między Serbami, Chorwatami, czy Muzułmanami. Niektórzy byli zabójcami powiązanymi z UDBA (urząd bezpieczeństwa Jugosławii). Podczas bratobójczych walk w Bośni i w następstwie sankcji Serbię toczyła korupcja i kwitła kontrabanda. Przestępcy i politycy – czasem pod postacią jednej osoby – negocjowali ze sobą umowy dotyczące przemytu rakiji i papierosów.
Jednym z najbardziej znanych bandytów był do dziś popularny Željko Ražnatović, pseudonim Arkan. Ten Serb z Czarnogóry zanim został dowódcą paramilitarnym jednostek działających z dużym zamiłowaniem do zbrodni wojennych, był poszukiwany na całym kontynencie za rabunek, morderstwo i ucieczkę z wielu europejskich więzień. Arkan ucieleśniał serbski nacjonalizm. Posiadał żywego tygrysa jako swoją maskotkę i poślubił największą gwiazdę serbskiego turbofolku Cecę. Nie uniknął losu innych powojennych zbrodniarzy – został zastrzelony w lobby hotelu InterContinental w Belgradzie.
Różowe Pantery były kolejną falą bałkańskich przestępców. Niektórzy członkowie grupy zresztą walczyli na wojnie. „Lata 90. były idealnym czasem na wysyp przestępców na Bałkanach” - powiedział Dobrivoje Radovanović, kryminolog z Belgradu. „Powstała rasa światowej klasy przestępców, z których ci najbardziej agresywni i najgłupsi stali się zbrodniarzami wojennymi. Wraz z działalnością Różowych Panter opinia publiczna niestety uległa fałszywym obrazom i zaczęła ich podziwiać”.
Co najmniej kilkadziesiąt osób, w tym jeden z przywódców Zoran Kostić, zostało aresztowanych w drugiej dekadzie XXI wieku, głównie w Europie. Gilbert Lafaye, prokurator z Chambery we Francji, porównał sieć tej organizacji do globalnej „pajęczyny”. Po nitce policja trafiała do kolejnego kłębka i tak bez przerwy. Obecnie grupa prawdopodobnie przeszła na emeryturę. Wielu skazanych wyszło z więzień i zaszyło się z rodzinami w małych wioskach nad Adriatykiem.
Jeden z wysoko postawionych serbskich urzędników uważa, że Różowe Pantery mogą być kontrolowane przez większe siły: „Ci przestępcy pochodzą z prowincjonalnych miasteczek Serbii. Potrzeba dużych pieniędzy na takie przestępstwa, a ich celem są przecież najdroższe klejnoty na świecie. Moim zdaniem to zwykłe pionki."
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie