Jak mnie wyrzucano z pracy w agencjach reklamowych, czyli nie ma się k.... czym chwalić...
Jak mnie wyrzucano z pracy w agencjach reklamowych, czyli nie ma się k.... czym chwalić... Jak mnie wyrzucano z pracy w agencjach reklamowych, czyli nie ma się k.... czym chwalić...

Takie moje małe anty CV copywritera: 20 lat w agencjach reklamowych, dziesiątki nagród, setki klientów, trochę opierdolu za bezczelność, wiele ustnych i pisemnych pochwał. Nie będziemy się z tym spierać, takie są fakty. Podobnie, jak to, że z każdej pracy mnie wywalali.

Z każdej pracy w agencji reklamowej, chociaż ludzie ronili łabędzie łzy, a ich prababki w proteście zrywały i rzucały biustonosze na stos i na pohybel - a przecież wiecie, jak wielkie są te części garderoby i ile żagli można z nich spatchworkować. 

Zatem dzielę się tym, co usłyszałem podczas zwolnienia z pracy za porozumieniem stron z każdej z tych firm, ku pamięci, mięci kupa. 

1. Kiedy psychiatra jest dyrektorem kreatywnym, bierz leki i siedź cicho w kaftanie. Chociaż i tak zostaniesz wywalony. 

Moje naprawdę pierwsze i "ulubione" wyjebanie z pracy, po którym zbierałem z podłogi żuchwę i zdruzgotane dziąsła ponad dwa miesiące. Miałem ataki paniki, ale nie takie jak Filip Chajzer, tylko bardziej lotokukułcze, jak ptasiek wyrzucony z gniazda: "Jesteś sympatyczny, ale już tu nie pracujesz".

Tu wyjątkowo podam imię i nazwisko dyrektora kreatywnego, bo czekałem na to od 1999 roku: Tadeusz Arciuch. To był taki dyrektor o wykształceniu psychiatrycznym, a ja byłem jednym z jego ulubionych pacjentów. Pracowaliśmy dla pi zet ju, chlaliśmy wódę z zarządem, jedliśmy dziczyznę z piersi Azjatek, taka tam globalna integracja, po której rano boli dupa.

Na ostatniej rozmowie u niego, podobnie, jak i na pierwszej, powiedział: Rem, zrób sobie kawę i przyjdź do mnie. Jeśli chcecie mnie skutecznie wystraszyć - rzućcie tym tekstem. 

2. Kiedy twoją szefową jest super fajna babka, która zna twój potencjał, nie przeginaj. Bo i tak zostaniesz zwolniony. 

Teraz już trzeba zgadywać, bo jest niechronologicznie i żadnych detali. Oczywiście wszystkie cytaty są prawdziwe, ale i wybiórcze, bo towarzyszyły im też inne słowa, czasem merytoryczne, czasem potoczne.

Ten akurat najwięcej mi dał do myślenia i cenię go, bo jest odważny i bliski mojej filozofii: "Wiesz, że cię szanuję. Wiesz, że jesteś dobry w tym, co robisz. Ale zastanów się, dlaczego tak się stało i czego ta sytuacja może Cię nauczyć".

3. Kiedy się zasiedziałeś i zwolnili już ponad połowę z 60 ludzi, to nie myśl, że akurat ciebie zostawią, bo jesteś perełką. Jesteś rodzynkiem do wygrzebania, sam wiesz skąd. I dlatego zostaniesz wywalony.

Na tej rozmowie ostatecznej usłyszałem: "Taką mamy sytuację i jest mi bardzo przykro". Dowiedziałem się, że dam sobie radę, bo zawsze sobie daję radę. No kurwa tak, tylko jakim kosztem? - pomyślałem, ale powiedziałem asertywnie: no pewnie, spoko, dam radę. Nie martw się, nie ma co się smucić. 

Będzie dobrze, zanim zastrzeli nas snajper, celując między bombki. 

4. Kiedy pół roku dyrektor nie szczędzi ci komplementów branżowych, nie ma co mrużyć oczu jak kicia po brzuszku drapana. Bo i tak zostaniesz wywalony. 

"Jesteś zajebisty, ale zachowujesz się jak stary kowboj, a ja chcę mieć świeżą krew" (po tym zwolnieniu dostałem od współpracowników kapelusz kowbojski). Tu należy się dłuższe wyjaśnienie, być może ostatnie, bo po nim w moje podwoje ktoś może zastukać cichutko małym łomem, pytając o zdrowie...

A było to tak: przyszły dyrektor kreatywny pół roku mówił jak to fajnie będzie razem pracować, więc zostałem w firmie, w której atmosfera rozłaziła się jak ziemia po skończonym Woodstocku ’69. Nowy przyszedł, przepracowaliśmy jakieś dwa tygodnie. Zajmowaliśmy się nieudaną kampanią prezydencką pewnego pana, którego wszyscy się wciąż boją. Z jego sztabu przyszło kilku gości i zostawiło długopis Lecha Wałęsy, znacznie większy od cygara Fidela Castro i nieco większy od dildo czterdziestoletniej już Belladonny. Jak ten czas leci… No ale ja nie o tym.

Jak zobaczyłem ten w pytę wielki pisak legendarny, pomyślałem: żarty na bok, czas na prawdziwy przypał. Poprosiłem koleżankę, by napisała osobistą notkę do naszego nowego dyrektora treści: "Panie taki to a taki, dziękuję za poparcie, podpis". Oczywiście list zawierał wszelkie uwierzytelniające dane, pin kody, no i autograf. Generalnie to był przaśny fejk, niczym zrzut ekranu wykonany słomą z butów.

Kiedy dyrektor zobaczył na swoim biurku podrzucone przez nas pismo, wyjaśniliśmy, że ktoś od tamtych przyszedł i zostawił dla niego. A on przeczytał i się zachwycił. A im bardziej się zachwycał, że go ktoś w końcu docenił, tym większe czułem przerażenie. A kiedy powiedział: ale piękny autograf mi dał, zeskanujmy go, to pójdzie zamiast tamtego na wszystkie billboardy!

Tu już kurwa wiedziałem, że Wielka draka w chińskiej dzielnicy Carpentera to nic w porównaniu z tym, co tu się zaraz odjaniepawli! Byłem niczym Mikołajek przyłapany na waleniu konia do ukochanych kwiatków dyrektora szkoły.

Ponieważ w swoim zawodzie jestem odpowiedzialny i nigdy, przenigdy nie ukrywam się za plecami innych, poprosiłem kolegę z DTP, który nie lubił naszego dyrektora, by poszedł do niego i powiedział, że to był taki żart. Tamten zrobił to ochoczo, a nasz dyrektor posmutniał.

Posmutniał tak, jak smutnieją więdnące kwiaty na grobach żołnierzy zapomnianych przez naród. Posmutniał jak źle trafiona piłka przez tę Ukrainkę, co przegrała z Igą Świątek, jak milion tych piłek i milion Ukraińców, którzy też posmutnieli i zmultiplikowali się w wielkie czarne słońce płaczące nad stawem śniętych ryb. Zrobiło się czarno jak w najciemniejszym miejscu słonia, który już nigdy nie powachluje się uszami do swojej ukochanej.

I wtedy usłyszeliśmy: "Skoro to nie jest Jego prawdziwy podpis, to po co my go skanujemy?" Krzyknął niczym kapitan do pierwszego oficera: "Przerwać skanowanie! Przerwać skanowanie!"

A potem zapytał: "kto to zrobił."

Wtedy powiedziałem cicho: "My."

A potem dodałem głośniej: "Znaczy się ja."

Kilka dni potem zostałem posłany tam, gdzie król chodził piechotą. 

5. Kiedy przepracujesz 10 lat, a agencja stanie się twoim domem, nie zapominaj, że to praca. I tak zostaniesz wyrzucony na bruk, i nawet Ikonowicz ci nie pomoże. 

"Wyglądasz jak Rumcajs i akanci się ciebie boją" (po tym zwolnieniu dostałem od zarządu 18-letnią whisky, chyba żebym się kurwa zapił). Lubiłem tych herbatników, są teraz najwięksi na świecie i wciąż rosną, ale już mi się nie chcę pisać. Ile można. Jaki był powód zwolnienia w tym przypadku?

Jak zwykle domagałem się, by stanęły wszystkie tramwaje, bo naobiecywali nam, że będą briefy, że będzie dobrze, że będzie pan zadowolony. No to się przypominałem w miarę regularnie. Po latach myślę, że może niepotrzebnie wyjmowałem po ostatniej imprezie firmowej drzwi z zawiasów, jak to miewam w zwyczaju. To pewnie za to. Tak, to konkretny powód do zwolnienia. 

A to moja reklama sprzed kilkunastu lat, napisałem te słowa, a pani się uśmiechała - złota zasada dobrej reklamy. 

6. Posty Scriptumy rodem z Montany, czyli nadzieja umiera na ostatniej wieczerzy

Moim ulubionym bossem był Chief Bob z restauracji Russell's Trails End w Glacier National Park. Miałem przyjemność uczyć się od niego kulinarnych mecyi w 1999 roku. Wspaniały szef kuchni z Montany chwalił za świadome serwowanie siedmiu Japończykom pstrągów tęczowych razem ze łbami (mimo złamania amerykańskiego regulaminu), a opierdalał za nieumyślne rozlanie o północy brudnej wody z wiadra podczas zamykania restauracji słowami: "Remik, don't think, just do it".

Po czym przez godzinę zmywasz podłogę bez jednego słowa, bez złości, a nawet z lekkim wstydem. Bo zależy ci, by twój szef, który cię docenia bardziej niż ojciec, szanował cię jeszcze bardziej. I tak też się dzieje. I nikt nikogo nie wywala z pracy. Dostajesz premię i dyplom. Na koniec i wracasz do Europy, chociaż naprawdę nie wiesz, po co. 

No ale wtedy byłem pierwszym kucharzem, a nie copywriterem - Ostatnim Mohikaninem złamanego na dupie rzeczywistości pióra wiecznego.

0.14252400398254