Fajnie byłoby zakochać się na wiosnę. Nosić w zębach jej tornister do szkoły, nawet jeśli jest po trzydziestce z trójką zrośniętych dzieci i biologiczniakiem na rehabie. Nie zastanawiać się, jaki jest sens życia, tylko zmierzać pod właściwy adres z kwiatkiem w butonierce i lodami ben and jerry’s o smaku masła orzechowego ze słonymi preclami i brownie.
Wbijać serdecznym paluszkiem jej kod w domofonie, co stanowi pierwszy krok do zaufania. Iść schodami bez zadyszki z lodem w majtach i gaśnicą na plerach. Zapukać cicho do drzwi, zapukać głośniej, pukać od serca.
Albo wziąć ją na spacer do Stumilowego Lasu, by usłyszeć wyraźne, jednoznaczne przyzwolenie na terefere barabara ungabunga w rodzaju: „weź mnie”. Jak by to było w wersji feministycznej? „Biorę sobie ciebie za członka i niczego nie ślubując pozwalam zrobić sobie dobrze”. Albo słowami, które musiała kiedyś wypowiedzieć Indianka ze zmyślonym imieniem Nogi-Nigdy-Razem: „han”.
Fajnie byłoby znaleźć się w bezpiecznym miejscu, jak Jodie Foster w Panic Room, za metrowej grubości drzwiami odgrodzić się od całego świata, drobinek koronawirusa latających od maseczki do maseczki i karetek na sygnale całujących klamki w jednoimiennych szpitalach. Odciąć się od Nowego Ładu, Starych Dilów, Młodych Wilków, Śliskich Dziadersów, Nepotów w Brylach, Odkryć Towarzyskich, Prawicy i Lewicy, Muzułmanów, Żydów i Chrześcijan, Innowierców, Hejterów, Telewizyjnych Pasków na Dupie, Nietolerancji i Używek.
Być z metra ciętym, prosto z pani wyjętym, jak pan Maleńczuk, syn Edwarda, jego głowa to bomba, a pięść to petarda. Być jak John Malkovich i Milla Jovovich. Jak Tommy Lee Jones w „Ściganym” i rzeka płynąca słowami Paulo Coelho (tu się natenczas zagalopował, lecz swój róg trzymał). Tworzyć banalne sentencje albo dzikie zdania, że Lepiej czuć się jak fotel bujany, niż odwrócone krzesło.
I iść ciągle iść w stronę słońca / W stronę słońca aż po horyzontu kres.
A w tym bezpiecznym miejscu, być zamkniętym nie samemu. Z kimś, a najlepiej KIMŚ. Z Kim Basinger przeżyć dziewięć i pół tygodnia w zapachu ciał. Odnaleźć dopasowane do siebie dwa kamienie na plaży. Wrzucić na uszy czeską piosenkę, że jest gites orajtes. Może i mam sto pięćdziesiąt wiosen, czy raczej zim, a czuję się jak młody bób i sam bym siebie jadł z masłem i koperkiem.
Wyjść nago na miasto, ale wcześniej zakopać bieliznę, na przykład w Grójcu, by poprawić glebę pod sady jabłoni w ramach projektu „Soil Your Undies Challenge” – Zakop Swe Gacie i Nie Mów Tacie. Bo w majciszach z bawełny znajduje się cukier – celuloza, którą żrą rozkładające glebę drobnoustroje. Po ośmiu tygodniach, kiedy już twój związek z ukochaną zostanie wielokrotnie skonsumowany, odkopujesz gatki, a ich stan pokazuje, jaki masz mikrobiom w ziemi.
Jeśli z genitalnych ochraniaczy zostały strzępy, to wiedz, że coś się dzieje dobrego w glebie. Jest hoża, płodna i zdrowa jak krzyk spuszczającego się Tarzana, po lianie, po Jane, niepotrzebne skreślić.
Wiosna, ziomy.
Dbajmy o mikrobiomy.
A jak już jesteśmy przy Bieliźnie, to jak śpiewa Królowa zwieraczy: Wiara, Nadzieja, Miłość i Inwigilacja.