Black Lives Does Not Matter: Najgorsze getto USA
Black Lives Does Not Matter: Najgorsze getto USA Black Lives Does Not Matter: Najgorsze getto USA

Dwa spektakularne projekty architektoniczne, które wyszły spod ołówka Minoru Yamasakiego już nie istnieją. Jednym z nich było corbusierowskie blokowisko Pruitt-Igoe, którego wysadzenie w powietrze udokumentowano w filmie "Koyaanisqatsi" z muzyką Philipa Glassa. Drugim był nowojorski kompleks budynków World Trade Center zniszczony przez Al-Ka’idę.

Odwiecznym problemem każdego społeczeństwa jest stworzenie miejsca do życia dla ubogich. Kiedyś były to slumsy, później obskurne osiedla, w których nikt inny nie chciał zamieszkać. Prawo do dachu nad głową jest zagwarantowane w Konstytucji USA i w rezultacie gwałtownego wzrostu populacji w XX wieku trzeba było zorganizować kompleksowe rozwiązanie. Już w XIX wieku w Stanach tworzono programy pomocy mieszkaniowej, ale tak naprawdę dopiero po Wielkim Kryzysie "Nowy Ład" Roosevelta zwrócił uwagę na problem. Biednym oddano setki tysięcy metrów kwadratowych za czysto symboliczny czynsz.

Najpierw były to domki jednorodzinne z trzema lub czterema pokojami, ogródkiem od frontu i podwórkiem, ciepłą wodą i łazienką. Aby uzyskać prawo do wynajmu lokalu socjalnego, rodzina musiała przedstawić dowód całkowitego ubóstwa. Drobni urzędnicy i dobrze opłacani robotnicy płakali krwawymi łzami, bo byli zbyt bogaci, żeby tam mieszkać. W rezultacie szeregowy pracownik płacił dwa razy więcej za tandetne mieszkanie z jedną umywalką, podczas gdy bezrobotni wygrzewali się w wannie z gorącą wodą.

Przez długi czas mieszkania socjalne w Stanach Zjednoczonych miały wyższy standard niż mieszkania komercyjne, ale było ich za mało, więc pod koniec lat czterdziestych i we wczesnych pięćdziesiątych państwo zaczęło budować ogromne kompleksy mieszkań. Powstawały całe dzielnice z własną infrastrukturą: drogami, szpitalami, szkołami, sklepami i oczywiście wieżowcami, do których zaczęto przesiedlać biednych ze slumsów.

Jednym z najciekawszych kompleksów był gigantyczny projekt Pruitt-Igoe stworzony w St. Louis w stanie Missouri.

W 1955 roku uroczyście otworzono go dla nowych mieszkańców. Były to 33 jedenastopiętrowe budynki otoczone zielenią, z małymi, ale przytulnymi i dobrze wyposażonymi mieszkaniami oraz wspólną przestrzenią. Ameryka mogłaby wyglądać zupełnie inaczej, gdyby ten eksperyment z socrealistycznymi blokami zakończył się sukcesem.

Architektem był Minoru Yamasaki, młody, obiecujący Amerykanin z Japonii. Stworzył go zgodnie z ideałami Międzynarodowego Kongresu Architektury Nowoczesnej CIAM. Przyjął zasady Le Corbusiera: nowoczesność, funkcjonalność, wygoda. Pierwsze piętra wszystkich budynków wydzielono na wspólne pomieszczenia: piwnice, przechowalnie rowerów, schowki, suszarnie i pralnie. Na każdym piętrze znajdowała się kryta i szeroka galeria, która miała stać się przestrzenią do komunikacji między mieszkańcami. Planowano w niej organizować imprezy, a dzieci miały bawić się tu w czasie deszczu.

Nieco wcześniej w Missouri zniesiono zasady segregacji rasowej, zatem kompleks miał nie tylko być symbolem dobrobytu społecznego, ale także przyczółkiem tolerancji i braterstwa. Nadano mu nazwę imię „Pruitt-Igoe” – na cześć bohatera II wojny światowej, czarnoskórego pilota Wendella Pruitta i białego członka Kongresu z Missouri Williama Igoe.

Całe przedsięwzięcie kosztowało St. Louis 36 milionów dolarów - gigantyczną kwotę w tamtym czasie. W 1955 roku tysiące biednych rodzin z różnych slumsów wprowadza się do pięknych mieszkań pachnących nowością. Czynsz jest śmieszny. Wkrótce okazuje się jednak, że bieda i rozpad to stan umysłu. Nowi mieszkańcy nie nawykli do dbania o wspólną przestrzeń i powoli doprowadzają to miejsce do ruiny.

Długie korytarze i ciemne klatki schodowe stają się mroczną strefą dilerów, narkomanów i lokalnych gangów. Robi się tu coraz niebezpieczniej, szczególnie w tzw. skaczących windach, które zatrzymują się jedynie na pierwszym, czwartym, siódmym i dziesiątym piętrze. Wzrasta w nich liczba gwałtów i rozbojów. Nie ma linii telefonicznych. Obowiązuje oficjalny zakaz posiadania odbiorników telewizyjnych. Początkowo każdy blok ma swojego dozorcę, ale z czasem brakuje funduszy na ich wynagrodzenie.

Przeciętni mieszkańcy, którzy chcieli tu znaleźć swoje nowe miejsce, zaczynają się wyprowadzać. Samotne matki z dziećmi, starsi ludzie, ambitna młodzież – nikt nie chce być ofiarą przestępstw. Wkrótce biała populacja opuszcza kompleks. 99,8% mieszkańców Pruitt-Igoe stanowią Afroamerykanie.

Z dwóch okręgowych szkół rezygnują prawie wszyscy lepiej wykształceni nauczyciele. Trudno im mówić o Hamlecie, wojnie secesyjnej czy potęgowaniu, gdy ich uczniowie otwarcie masturbują się podczas zajęć oraz zastraszają kierownictwo szkoły.

Kompleks przekształca się w niezależne państwo, w którym uczciwi to frajerzy. Króluje przemoc, przestępstwa i narkotyki. Już w piątym roku istnienia blokowiska tylko 15% mieszkańców płaci minimalny czynsz, a po dziesięciu latach zaledwie 2%. Z tych pieniędzy miał być finansowany wywóz śmieci, naprawy, dostęp do wody i prądu.

Pruitt-Igoe zostaje najgorszym gettem w Stanach Zjednoczonych. Jedna z kobiet, która tam dorastała, opowiada: „Te galerie były miejscem egzekucji. Nigdzie nie było światła: żarówki rozbijano kilka minut po wkręceniu. W windach popełniano zbiorowe gwałty. Jedną nieostrożną dziewczynę wepchnięto do windy towarowej, którą zatrzymano między piętrami. Krzyki gwałconej słychać było godzinami w całym budynku. Policjanci przychodzili tylko w ciągu dnia. Oficjalnie odmawiali interwencji nocnych, ponieważ nie mogli zapewnić bezpieczeństwa swoim ludziom. Tylko w rzadkich przypadkach, kiedy konieczne było zatrzymanie całej bandy, siły specjalne szturmowały budynki. Po zachodzie słońca wszyscy zamykali szczelnie drzwi i nie wychylali nosa, bez względu na to, co się działo”.

Inna mieszkanka kompleksu, Ruby Russell, wspomina w dokumencie „Pruitt-Igoe Myth: An Urban History”: „Wszystkie wspólne przestrzenie zamieniono w pole bitwy. Rankiem walczyły tam dzieci, po południu nastolatki, wraz z nadejściem zmierzchu dorosłe grupy przestępcze. Każda osoba, która miała jakiekolwiek szanse na opuszczenie Pruitt-Igoe, uciekła stąd. Budynki podzielono na „dobre” i „złe”. Nasz był „dobry”. Na niektórych piętrach mieliśmy nawet całe okna, a śmieci nie leżały w kupie na korytarzu. Także strzelaniny zdarzały się znacznie rzadziej niż w „złych” budynkach. Niestety pomimo tego, morderstwa wcale nie były rzadkością w naszym „dobrym” bloku.

W tamtych latach St. Louis zajęło zaszczytne trzecie miejsce wśród najbardziej niebezpiecznych miast w Stanach Zjednoczonych (i nadal je utrzymuje). W połowie lat 60. przestępcze blokowisko wyglądało na idealną lokalizację do kręcenia filmu o apokalipsie zombie. Potłuczone szkło, zwały śmieci. 75% całego handlu narkotykami w St. Louis odbywa się właśnie na tym osiedlu. Po korytarzach wiją się narkomani w złej fazie. Niektórzy już się nie ruszają.

Na ulicach nawet nie ma prostytutek – to zbyt niebezpieczne. Okoliczne dziewczęta chodzą zarabiać w lepsze miejsca. Według danych policji, co trzecia mieszkanka kompleksu została zatrzymana za nierząd, a co drugi mężczyzna był karany. Okolica potwornie śmierdzi, a fetor nasila się po tym, jak w jednym z budynków wybiła kanalizacja, której zawartość zalewa blok od dachu do piwnicy.

Architekt Minoru Yamasaki już dawno usunął ze swojego CV i portfolio wzmiankę o projekcie Pruitt-Igoe, który miał przynieść mu światową sławę, a jego drugie wielkie dzieło – budynki World Trade Center, wymazali terroryści.

W 1970 r. kompleks socjalny Pruitt-Igoe w St. Louis został oficjalnie uznany za porażkę. W tym czasie zaledwie 35% mieszkań jest zajęte. Jest gorzej niż gdyby przez bloki przetoczył się huragan, powódź, czy pożar. Władze uznały, że nie ma możliwości naprawy czy przebudowy. Zdecydowano się przesiedlić mieszkańców, a następnie policja przeprowadziła nalot. Wyłapała wszystkich bezdomnych, narkomanów i dilerów.

Od 16 marca do 9 czerwca 1972 roku pierwsza część kompleksu zostaje wysadzona w powietrze, co uważa się za symboliczny koniec epoki CIAM i swoisty zmierzch modernizmu w architekturze. Do 1976 roku znika całość, co jest uwiecznione w eksperymentalnym filmie Godfreya Reggio „Koyaanisqatsi”.

Obecnie znajduje się tu kompleks edukacyjny, a okoliczny teren, świadectwo nieudanego eksperymentu socjalno-integracyjnego, zalesiono dębami i przeorzechami.

źródło: [1][2]

0.14381885528564